Jesienne złoto z Kaszub
Było lato, było gorąco. Drzewa, przy których rozłożyliśmy namioty, przysłaniały nas odrobiną cienia. Przyjemnością było wejście do wody, aby podebrać zmęczonego walką rywala; satysfakcję dawały nam wtedy wszystkie złowione karpie! – najczęściej jednak ryby odwiedzały nas rano i wieczorem.
Tak właśnie wspominam pierwszą zasiadkę nad tą urokliwą wodą. Pierwszy raz miałem okazję łowić tam trochę ponad dwa lata temu. Zbiornik ma w sobie to coś, od razu mnie oczarował; poza „tym czym ś” ta woda ma w sobie coś jeszcze, coś co przyciągało mnie równie mocno. Bardzo chciałem złowić jednego z większych mieszkańców tego zbiornika, z tego powodu zaplanowałem swoją zasiadkę na październik, podobno jest to pora dużych karpi. Trochę czasu poświęciłem na przemyślenia. Cóż, zadanie niełatwe, kiedy wachlarz głębokości jest duży, to gdzie najlepiej postawić mój zestaw ? Gdzie będzie to najlepsze miejsce ? Dwa lata temu poznałem tam karpiarza, nie będę ukrywał, że to właśnie jego – Artura podpytywałem co dzieje się nad wodą, próbując stworzyć sobie mapę występowania naszych ulubieńców.
Gdy liście zaczęły się czerwienić, złocić i spadać na ziemię wiedziałem, że nadszedł ten czas, czas wyjazdu! Zgromadzona energia i poukładane w głowie zamierzenia dały efekt; do wyjazdu przygotowałem się i spakowałem tak szybko, jak nigdy dotąd…..no, pominąwszy jeszcze jeden – wyjątkowy! Nie jechałem sam, towarzyszył mi tato, który również nie mógł się doczekać widoku wody. Po wypłynięciu pontonem, prawie zgodnie z mapą karpiową, którą miałem w głowie, wytypowałem kilka miejsc. Wybrałem te, które wydawały mi się atrakcyjne, tylko czy atrakcyjne dla mnie to znaczy odpowiednie dla karpia ? Łowiłem na różnych głębokościach, jednak nie kładłem zestawów płycej niż 6 metrów. Stosowałem duże haki (nr 1 lub 2),które oplątywałem plecionką w otulinie.
Tym razem dysponowałem nową bronią; w ręce wpadły mi kulki z nowej serii The Legend 077 z tego też powodu w wytypowanym miejscu zatopiłem garść kulek w rozmiarach 18 mm oraz 20 mm, wszystko miały urozmaicić pachnące, wcześniej ugotowane ziarna konopi.
Tak! Gotowe! Wszystko było w najlepszym porządku!
Karp raczy mnie braniem dopiero nad ranem, nie jest duży, jednak sama sceneria dodaje uroku całej sytuacji – jest pięknie: cała woda spowita jest gęstą mgłą, w oddali widać tylko korony drzew. Chodząc po brzegu można było dostrzec jedynie niewielki fragment lustra wody. Wspaniałe uczucie, gdy w tej mlecznej otoczce i magicznej ciszy nagle daje się słyszeć terkot, a właściwie wrzask, swojego kołowrotka; właśnie między innymi za to kocham jesienne karpiowanie ! Kolejne branie przyszło do Artura, który sprawnie uporał się ze sprawcą owego zamieszania. Mieliśmy jeszcze kilka przeciętnych brań. To „największe szczęście” dopiero miało nadejść.
W nocy obudziłem się..… hmm, chwila, właściwie to obudził mnie Artur, który już zaopiekował się moją wędką w czasie brania – dobrze mieć takiego kompana! Byłem zaspany, otaczające powietrze było bardzo przenikliwe i nieprzyjemne, wiecie jak to jest, gdy wstajecie w środku nocy?! Przytomność bliska zeru, zimno, wietrznie i w dodatku deszczowo! Najchętniej schowałbym się do śpiwora, ale przecież trudno nie dokończyć rozpoczętego holu, zwłaszcza, że przy pierwszych szarpnięciach wędki poczułem, iż nie siłuję się z leszczem! Wierząc, że mój przeciwnik jest słusznych rozmiarów, krzycząc w stronę śpiącego jeszcze taty, pospiesznie zacząłem wsiadać do pontonu.
W międzyczasie, z podbierakiem, przybiegł mój, całkiem przytomny, tato. Błyskawicznie odbiliśmy od brzegu, wypływając na ciemną, otoczoną mgłą wodę. Starałem się oświetlać czołówką żyłkę, aby płynąć w dobrym kierunku; połyskująca żyłka wskazywała azymut. Po kilku minutach przepychanek w końcu ujrzałem moją zdobycz! Jej niewyraźny widok w świetle czołówki i tak był wyjątkowy! Staliśmy z tatą, jak wryci w ponton, a wokół nas tańczył on – pełnołuski karp! Swoista uczta dla oczu, możecie mi wierzyć?. Jak się domyślacie, chwila podebrania była dla mnie chyba najważniejszym wydarzeniem tej zasiadki; chciałem go podebrać natychmiast i zarazem trwać w tej chwili, w tym momencie, i jeszcze cieszyć się, i zgadywać ile może ważyć! No i jest! Wymarzony pełnołuski! Waga wynosiła magiczne 20 kg. Tak, to był mój cel, mój spełniony plan na ten wyjazd! Cieszyłem się już w drodze do brzegu, gdy złocisty tubylec spoczywał w koszu podbieraka, patrzyłem jak tato przygląda się jego pięknym łuskom.