Od dziecka miałem problem z poezją, właściwie to nigdy jej nie lubiłem, dlatego napisanie jakiegokolwiek artykułu jest dla mnie nie lada wyzwaniem, w końcu nie jestem poetą tylko karpiarzem ?!
Przyszedł maj a wraz z nim kilka dni wolnego czasu, czasu, na który czekałem! Dobrze wiedziałem w jaki sposób go spożytkuję; przecież nie samą pracą i nauką człowiek żyje – czyż nie ? Bez chwili namysłu, zapakowaliśmy co trzeba do samochodu i ruszyliśmy w drogę ……. Oczywiście! – na karpie.
Samej podróży nie będę opisywał – nie przypominam sobie, aby wydarzyło się coś nadzwyczajnego, wolę zatem opuścić ten rozdział i skupić się na samych połowach, ale przed tym wypada chyba napisać małe co nieco o pogodzie, która wcale nas nie rozpieszczała, ba – nawet śmiem stwierdzić, że chwilami odstraszała!
Nieustanne ulewy i bardzo silny wiatr w żaden sposób nie ułatwiały rozstawienia obozowiska, a nawet przyczyniły się kilku szkód – no cóż, zdarza się. Cała ta pogoda
i atmosfera od początku podpowiadała, że to może się udać! To najlepsza aura na połowy!
Przemoczeni odprawiamy karpiowe rytuały, wciskamy powietrze do pontonu, rozstawiamy stojaki, wędki i inne niezbędne oprzyrządowanie; każdy z Was to przerabiał. W związku z powyższym przejdźmy teraz do konkretów – nie mogę nikogo z Was zanudzić ciągłymi opowieściami o złej pogodzie i rozstawianiem sprzętu, prawda?
Jeden z naszych markerów lokuję na głębokości 5,5 m dosłownie kilka metrów za spadem, który ciągnął się od samego brzegu. Kolejny znacznik trafia w pobliże tamy i betonowego mnicha, w końcu bezustannie wiejący w tamtą stronę wiatr zdaje się być kuszący.
Nęcenie? Bez wygórowanych teorii – prosta sprawa, pod jednym markerem „rozsiewam” Kulki Squid & Orange, a pod następnym Black Oyster, czy dało się prościej? – spróbujcie sami. Adekwatnie do nęcenia na włos zakładamy takie same kulki – nie lubię cudować.
Ku małemu zdziwieniu pierwsze branie przychodzi już po 3 godzinach, branie potężne – jednak sprawca zamieszania nie wyglądał groźnie, a jego waga wcale nie przerażała – no cóż, mam nadzieję, że spotkamy się za kilka lat.
Nie zdążyłem zmontować nowego zestawu i hymn karpiarza został odegrany na drugim stojaku – wniebowzięty podnoszę wędkę i czuję spory opór – dźwięk wyciąganej żyłki
i tykającego kołowrotka – to właśnie lubię ! Chwila refleksji, dochodzę do wniosku, że to jednak będzie karp słusznych rozmiarów. Wiele się nie pomyliłem, bo faktycznie, była to troszkę cięższa sztuka; po trwającej kilka chwil walce podbieramy karpia o wadze 18,4 kg – no, to już coś !
Taka sytuacja powtarzała się kilkakrotnie, dochodziło do tego, że mieliśmy wszystkie wędki na brzegu – nic dodać nic ująć. – ostatecznie w dwie doby mieliśmy 21 odjazdów i udało nam się wyholować 19 karpi (przeważały wagi w okolicy 14 kg; trafiały się okazy mniejsze
i większe – te drugie bardzo nas zadowalały) – to chyba całkiem dobry wynik ?
Te dwie doby, w trakcie których poświęciłem cały swój czas dla tego miejsca i tej właśnie chwili były wspaniałe. Mimo tego, że wracając do domu nie miałem jednej suchej rzeczy
w samochodzie, a każdy ruch stopy w bucie odgłosem przypominał poruszanie się żaby
w sadzawce….. jestem pewien, że była to jedna z najlepszych zasiadek, które odbyłem i na pewno odbędę w tym roku – tak myślę, zaklinając deszcz na jakiś miły weekend!
Karp luuuubi pływać! A z deszczem przychodzi pogoda … na karpie!